17 marca 2018

Czechy '18 - plan i pierwszy dzień podróży po zamkach

W poprzedni weekend byłam z kumpelą w Czechach. Planowałyśmy zobaczyć zamki oraz miejscowości południowych i zachodnich Czech. Zamki są chyba największą atrakcją Czech, przynajmniej dla mnie.  

Wyjechałyśmy w piątek rano i wróciłyśmy w poniedziałek, więc takie idealne 3 intensywne doby. A wszystko to z wykorzystaniem mojego skromnego autka, które jak zwykle mnie nie zawiodło. Kierowcą byłam tylko i wyłącznie ja, więc byłam w swoim żywiole, bo jak to powtarza moja mama : "dla Ciebie dzień bez auta to dzień stracony" i chyba coś w tym jest.

O tym, że podróże kształcą chyba wie każdy, także i więc jeżeli kogoś oprócz pięknych zamków i miejscowości, interesują również przygody mistrza darmowego parkowania, perypetie w kuchni i sytuacje na drodze, które działają lepiej niż kofeina to zapraszam do relacji z podróży.

Plan był przejechać ok. 1500 km i spać w Czeskich Budziejowicach. Plan zwiedzania jak zwykle ulegał zmianom, a przed wyjazdem przedstawiał się następująco:

Piątek:
-Pałac w Lednicach
-Vranov nad Dyji
-Bitov
-Jindrihov Hradec

i dojazd w godzinach wieczornych 19-20 do naszego lokum


Sobota:
- Hluboka nad Vlatou
-Czeski Krumlov
-Czeskie Budziejowice


Niedziela:
ok. 8 opuszczenie naszego mieszkania
- Rabi
- Pilzno
- Krivoklat
- Karlstejn
- Konopiste


Miałyśmy też plany, aby nie jeść w mieszkanku tylko trochę wyluzować i pochodzić sobie na pizzę. Jal  możecie się domyślić, że nam to nie wyszło.

Na naszą podróż akurat przyszło ocieplenie (jakby pogoda nas lubiła), więc przegląd ubioru miałam od zimowej kurtki do krótkiego rękawka (przynajmniej było zabawnie).


09.03 - Piątek

Dzień zaczął się ciekawie, bo nie dość, że dopiero kiedy już lekko spóżniona wsiadłam do auta to w ostatnim momencie (by zdążyć na umówioną godzinę do Katowic)mi się przypomniało, że miałam przecież zatankować. Z około 10 minutowym już opóźnieniem wyjechałam ze stacji na węźle w Gliwicach i nadzieją, że trochę nadrobię na DTŚ. Szło pięknie dopóki na granicy Chorzowa z Katowicami nie powstał korek po horyzont. Cała lekko poirytowana postarałam się jakoś go ominąć wplątując się w na szczęście mniejszy korek. Także z 20 minutowym opóźnieniem i wielką ulga dotarłam w końcu pod NOSPR. Teraz było tylko lepiej.

8:24 - wyjazd z Katowic
Przed Ostrawą krótki przystanek na zakup winiety i jedziemy dalej.

Na nasze pierwsze zwiedzanie czyli Pałac w Lednicach dotarłyśmy ok. 12.30. Mistrz darmowego parkowania jak zwykle znalazł miejsca poza strefą płatnego parkowania, bo po co płacić kiedy można się 5 minut dłużej przejść.

Pałac w Lednicach mieści się w dużym parku. Jest to jeden z najcenniejszych przykładów szczytowego europejskiego romantyzmu. Na terenie parku oprócz imponującego pałacu znajduje się także ogród francuski z unikatową szklarnią. Przebudowany został w XIX wieku przez księcia Alojzego II stanowi obecnie elegancką siedzibę w duchu angielskiego neogotyku.

Ogród mimo zimowej i błotnistej pory roku nadal wydał nam się imponujący. Do szklarni też udało nam się spojrzeć, przez szyby, ale zawsze. Jeżeli ktoś chce skorzystać z pełnego zwiedzania wnętrza pałacu, to najlepiej się wybrać dopiero od kwietnia, ale jak ktoś nie lubi ciągle takich samych wnętrz jak my, a do tego tłumów, to pora jest idealna. Pałac jest  z zewnątrz naprawdę imponujący, a park piękny (na pewno piękniejszy na wiosnę, ale nam wystarczyło), tylko błoto po deszczu, który nas spotkał w drodze do niego, trochę utrudniało spacery, ale dałyśmy radę.

Przy naszej pierwszej atrakcji testowałam dopiero pierwszy raz obiektyw szerokokątny do mojej kochanej lustrzanki i jedno powiem, ja nie wiem jak ja mogłam tyle lat bez niego żyć, ale to dopiero miał być początek piątkowych przygód z nim.








Zwiedzanie pałacu zajęło nam ponad godzinkę i o 13:50 wyruszyłyśmy dalej, by zatrzymać się w nieplanowanym Mikulovie. 14:20-14:35 przerwa na rozprostowanie nóg i krótki spacer po Mikulovie. Jako, że milion razy przez niego przejeżdżałam, nie zbliżyć się do zamku to lekki wstyd, więc po wielu latach w końcu to nadrobiłam.

W Mikulovie znajduje się wielokrotnie zniszczony przez pożary barokowy zamek. Został odbudowany z inicjatywy ludności po II wojnie światowej. Uliczki wokół niego są bardzo urokliwe, a sam zamek znacznie góruje nad całą okolicą. Leży przy drodze do Austrii, więc trudno jest go pominąć. Sam jakiegoś olśniewającego wrażenia nie robi, ale zatrzymać się warto.


Po spacerze z przeszywającym wzrokiem osiedlowego monitoringu (no bo jak śmiałyśmy stanąć tuż za strefą płatnego parkowania) odjechałyśmy w drogę do kolejnego zamku.


Punkt następny - Vranov nad Dyji. Okazały pałac na skalistym urwisku w malowniczej dolinie rzeki robi niesamowite wrażenie. Był uważany za jedną z najsławniejszych siedzib szlacheckich w czasach baroku. Prawdopodobnie za sprawą Marii Annie Pignatelli, którą lubił odwiedzać potajemnie hrabia Althann. (ach taka to musiała mieć życie).

Dojazd do niego, był ciekawy, nie wiedziałam wtedy, że ta droga to będzie nic w porównaniu z niedzielą, ale cóż. Jadąc tymi pięknymi serpentynami znalazłyśmy sobie idealny punkt widokowy na zamek. Widok cudowny, ale postanowiłyśmy jednak pojechać pod niego samego i tu niestety rozczarowanie, bo liczyłyśmy na to, że chociaż bramę na dziedziniec otwartą, a tu się okazało, że jedyne co nam zostało to piękny widok z poprzedniego punktu widokowego. Po 15 minutowym objeździe, trochę rozczarowane ruszyłyśmy dalej do zamku, który zapamiętam i wcale nie chodzi mi o jego wspaniałość. 



Zanim jednak nasz kolejny punkt programu, drogi, które niektórych niedoświadczonych kierowców mogłyby doprowadzić do zawału.

Otóż jadąc do zamku Bitov, minęłyśmy zamek Cornstejn i droga obok niego no cóż szkoda słów. Wszędzie kamienie na asfalcie, barierki i słupki zawężające z drogą na 1 auto a droga dwukierunkowa na odcinku 300-500 metrów z zakrętami za którymi nie widać czy ktoś jedzie. Przynajmniej było ciekawie.


W końcu o 16:20 dotarłyśmy do zamku w Bitovie. Nawet zaparkowałyśmy na dużym parkingu ok. 500-600 metrów od zamku. Jako, że żywej osoby nie widziałyśmy w okolicy (bo chodzące luzem kozy i konie już tak) to nawet nie przejęłyśmy się czy jest on płatny czy nie. Jak się można spodziewać był on także zamknięty, ale udało nam się znaleźć obok pewne skałki z pięknym widokiem. Niestety nie mogło być tak prosto i zapomniałam przykręcić obiektyw szerokokątny i upadł mi nieszczęśliwie na skałki. Szczęściem w nieszczęściu było to, że rozbił się tylko filtr za 80 zł, a nie drogi obiektyw. Wbił się on tak nieszczęśliwie, że do dziś filtra wykręcić nie umiem (została sama ramka), a szybkę udało mi się wieczorem ostrożnie wyłamać w naszym lokum. Także Bitov zapamiętam i to na długo.



Dalej ruszyłyśmy w stronę Jindrihov Hradec. Objechałyśmy miasto i ku naszemu zdziwieniu nie znalazłyśmy jakiejś imponującej architektury zamku, więc już trochę zmęczone postanowiłyśmy pojechać prosto do Czeskich Budziejowic

Dotarłyśmy do niego około 19. Polecam airbnb, tanio i jeszcze się na żadnym z gospodarzy nie zawiodłam. Klucze odebrałyśmy ze skrytki w pobliskim centrum handlowym. Miałyśmy mieć kawalerkę, a tu zdziwienie piękne dwupokojowe mieszkanko z funkcjonalną kuchnią. Mieszkanie 5 minut spacerkiem od starego miasta, 5 minut od centrum handlowego na miłym zielonym cichym osiedlu, idealnie po prostu. Trafiłyśmy naprawdę super.

Jak się w końcu ogarnęłyśmy było ok 20:45, nie znajdując żadnych pizzerii i restauracji po drodze do centrum handlowego postanowiłyśmy, że wykorzystamy kuchnie i poszłyśmy do Kauflanda po pizze plus radosne dodatki do niej. Jako, że obie z kuchnią to mamy naprawdę niewiele wspólnego i obsługą piekarnika to cud, że pizza nam wyszła cudownie no i że nie spaliłyśmy mieszkania, bo piekarnik to nam później napędził trochę strachu. Dwie księgowe, jednak go obłaskawiły i następnego dnia był już posłuszny.

Tak właśnie minął nam piątek, miło, przyjemnie i z przygodami :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łódź LMF 2017